Wspomnienie profesora Andrzeja Gaberle

Dzień 1 listopada to zawsze kręte alejki znaczone krzyżami, dumna cisza, cichy żal i niema rozmowa z bliskimi, którzy odeszli przed nami.

Wszystkich Świętych to tradycyjne dzień spotkań i wspominania tych wszystkich, z którymi przyszło się nam spotkać na dłużej, czasem na całe życie, a czasem tylko na chwilę.

W tym Dniu chciałbym, abyś posłuchał krótkiego wspomnienia o pewnym krakowskim profesorze – Andrzeju Gaberle, moim promotorze pracy magisterskiej.

imagesProfesora pierwszy raz spotkałem w 2006r. podczas jednego z wykładów o problematyce dowodowej w procesie karnym.

Niby nic szczególnego powiesz, a jednak. Pamiętam jak przyszedł na wykład jedynie z jakąś karteluszką, odręcznie zamazaną notatkami. To już w sobie było dość niezwykłe, gdyż z zasady rzadko się zdarzało, aby wykładowca wszystkie mądre do przekazania myśli miał w głowie. Najczęściej przelewane były one na slajdy prezentacji, odczytywane studentom. Gdy brakowało prądu to albo była robiona przerwa, albo wykład się kończył. Wszak, jak tu mówić, bez prezentacji..

Z profesorem było inaczej. Zanim rozpoczął pierwsze zajęcia spojrzał na salę i powiedział, że dziwi się nam, że jesteśmy w stanie słuchać podstarzałego człowieka, kiedy jest tyle ciekawych w naszym wieku zajęć i możliwości. Dlatego – powiedział – że będzie się starał, aby prowadzony kurs był ciekawy. Będzie słuchał pytań i starał się nań odpowiadać, o ile będzie znał odpowiedź.

I tak te różne kursy z Profesorem płynęły. Były ciekawą opowieścią o meandrach funkcjonowania prawa, w tym przede wszystkim procesu karnego. Profesor potrafił z wrodzoną sobie łatwością opowiadać o rzeczach trudnych dając nam, zupełnym wówczas laikom, tyle przykładów, aby można było zrozumieć w czym rzecz.

Na zajęcia nie wypadało nie przyjść. Z szacunku dla Profesora. On z resztą szanował każdego ze studentów i zawsze zwracał się do nas z największą kulturą, sympatią i zrozumieniem.

My zaś wiedzieliśmy, że mamy przyjemność spotkać wybitną osobowość na każdym polu.

Procesor był wychowankiem na Uniwersytecie Jagiellońskim Władysława Woltera – jednego z najwybitniejszych prawników-karnistów powojennej Rzeczpospolitej, promotora doktoratów takich osób, jak prof. Andrzeja Zolla, Tadeusza Zielińskiego, czy właśnie prof. Gaberle.

Profesor był również posłem na Sejm II kadencji.

Nie mniej, przede wszystkim profesor był świetnym dydaktykiem. Gdy już przyjmował kogoś na seminarium magisterskie, to od początku interesował się poczynaniami studenta w postępach pracy.

Nie było mowy o narzucaniu tematu pracy. Profesor był otwarty na każdy temat z zakresu nauk penalnych.

Pamiętam taką sytuację, że koleżanka z seminarium wybrała temat o wariografie (potocznie znanym wykrywaczem kłamstw). Zasadniczo chodziło o przedstawienie w pracy zalet tego rodzaju środka dowodowego, zastanowienie się nad poszerzeniem jego zastosowania w procesie karnym. Dla wszystkich było jasne, że temat jest samobójstwem i nie przejdzie. Profesor bowiem od zawsze był znany z – oględnie mówiąc – dystansu do tego rodzaju urządzeń i materiału dowodowego uzyskiwanego dzięki nim. Profesor na łamach wielu artykuł wypowiadał się sceptycznie o wariografach, ostro polemizował z propagatorami wykrywaczy i opowiadał się raczej za maksymalnym ograniczeniem wykorzystania tych urządzeń.

Nie mniej, jak Profesor usłyszał temat powiedział tylko: „Dobrze proszę Pani. Zgadzam się na ten temat, ale ostrzegam, że będzie się musiała Pani napracować, aby przekonać mnie do swojej pracy”. Praca się obroniła, bodaj na piątkę.

Na każdy z wybranych tematów Profesor potrafił wymienić od kilku do kilkunastu pozycji, z którymi autor tematu musiał się zapoznać na początku, a które bezpośrednio dotyczyło jego pracy. Wśród tej wyliczanki było również orzeczenia Sądów wraz z datami o sygnaturami.

Pamiętam, że na mnie wiedza Profesora robiła olbrzymie wrażenie. Po wyjściu z seminarium, rozmawialiśmy w gronie znajomych i padało tylko jedno pytanie: Skąd Ten Człowiek tyle rzeczy wie i jak jest w stanie  to wszystko pamiętać?

Podczas pisana mojej pracy, Profesor zawsze znalazł czas, aby mi w tym pomóc, podpowiedzieć, czy wskazać kierunek.

Dla Niego nie było problemem, abym odwiedził go w szpitalu, podczas walki z chorobą. Twierdził wówczas, że o ile sił fizycznych mu już powoli nie starcza, to umysł ma jeszcze sprawny i to On przeprasza mnie, że muszę go widzieć na szpitalnym łóżku z podpiętą kroplówką.

Każda z prac magisterskich była sprawdzona do ostatniej linijki. Prace musiały być rzetelne, bez jazdy na skróty, wyczerpujące temat, bez podawania ilości maksymalnej, czy minimalnej stron.

Profesor sprawdzał absolutnie wszystko, nie wyłączając przecinków.

Praca „doktorska” Marka Goliszewskiego u Profesora nie doszłaby do licencjatu. Nie ta liga.

Profesor nie chciał wspominać rodzinnego Lwowa, miał żal do Ukraińców o wypędzenie jego rodziny, o dokonanie mordów na Polakach.

Profesor był miłośnikiem brydża. Raz, dwa razy w miesiącu spotykał się z przyjaciółmi w Restauracji Hotelu Gródek na Rynku Głównym, aby od 18.00 czasem do 24.00 grać w brydża.

Pracę u Profesora obroniłem na piątkę. Rozmawiałem z Nim na temat doktoratu. Byłby to dla mnie zaszczyć otworzyć przewód u takiego promotora. Niestety. Profesor nie miał już wystarczająco dużo sił. Napisał mi tylko opinię – którą do chwili obecnej posiadam – w której podsumował dorobek mojej pracy oraz perspektywy mojej osoby w kontekście stopnia naukowego, który powinien zrobić u młodszych osób.

Taki właśnie był Profesor. Niezwykle skromny, z dużym bagażem doświadczeń życiowych. Odnoszący się z szacunkiem do każdej osoby.

W mojej ocenie Profesor był trochę idealistą, chciał aby prawo w Polsce było tworzone przez największe i najwybitniejsze osobistości, bez skazy politycznej, koterii partii i interesów. Profesor w rozmowach niejednokrotnie wspomniał czas w Sejmie w II kadencji. Niestety nie uważał, aby był to czas dobrze spożytkowany. Profesor żalił się, że gdy w Komisji sejmował powstawały dobre projekty aktów prawnych, dopracowane, spójne, bez luk, z olbrzymim nakładem pracy intelektualnej szeregu specjalistów – potem przychodził ktoś z komitetu politycznego i kroił prawo jak chciał, pod fason partii. Uchwalana ustawa często tylko z nazwy przypominała tę, która wyszła z Komisji i pod którą Profesor się podpisywał.

Profesor nie mógł się z tym pogodzić. W rozmowach Profesor twierdził, że to był przyczyną decyzji o nie kandydowaniu na kolejną kadencję i odejściu z Wiejskiej na zawsze.

W mojej pamięci profesor Andrzej Gaberle zapisał się najlepiej, jak mógł.

Profesor był po prostu Przyzwoitym Człowiekiem, który odszedł 1 lutego 2012r.

One thought

  1. Prof. Gaberle był także jak pamiętasz moim promotorem i wspominam Go bardzo pozytywnie mimo, iż mój temat nie był prosty a literatury niewiele i to z lat obowiązywania poprzedniego KK ale jak wspomniałeś sama go sobie wybrałam 🙂 Prof. nigdy nie narzucał tempa pisania nie nakazywał oddawania rozdziałów co dla mnie osobiście byłoby denerwujące w końcu każdy ma własne tempo pracy. Dla niego liczył się efekt. I za jedno Go cenię bardzo, za to że nigdy nie powiedział nam że fakt studiowania na uczelni prywatnej nas dyskwalifikuje i nic z nas nie będzie a wręcz przeciwnie, zawsze mówił że najważniejsze są nasze ambicje.

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *